
,,Bóg i ubodzy“
Żył kiedyś człowiek, który – jak każdy z nas – chciał być szczęśliwy. Jedni zazdrościli mu być może nazwiska i odziedziczonej fortuny inni współczuli z powodu braku urody, zacinania się przy mówieniu… A on pokazał światu, że szczęście to zupełnie coś innego niż pieniądze, sława, wygląd. W jego czasach, podobnie jak dziś wielu kręciło głowami nad losem Kościoła i biadało, że nieautentyczny, że trzeba go zreformować. On nie czekał, aż zrobią to inni – sam przystąpił do reformy: zaczął żyć Ewangelią, to znaczy kochał. Swojej miłości nie wyrażał jednak ani we wzruszających poematach, ani w rzewnych pieśniach, ale rozdawał to, co posiadał, i karmił nędzarzy, troszczył się o nauczanie ubogiej młodzieży, kobietom z ulicy pomagał wrócić do normalnego życia, osobiście pielęgnował chorych, nawet zadżumionych, chociaż wiedział, czym to grozi… Gdy umierał, miał zaledwie 47 lat, ale był szczęśliwy, bo nie zmarnował Bożego daru – swego jedynego życia. Kim był ów człowiek? To Św. Karol Boromeusz.
Dziwnym zrządzeniem Bożej Opatrzności ten właśnie święty stał się patronem zgromadzenia, które powstało z inicjatywy innego młodego człowieka – Francuza Józefa Chauvenel. Podczas, gdy pierwsza połowa XVII wieku zapisywała się w historii jako okres niezwykle mroczny: krwawy, głodny i naznaczony wieloma epidemiami, Boża Opatrzność zapaliła życie tego człowieka pośród innych gwiazd, by jaśniało i rozpraszało ciemności świata pozbawionego miłości i nadziei. Krótkie życie Józefa Chauvenel (1620 -1651) stało się wzorem, jak dać kochającą odpowiedź na Bożą Miłość. Będąc hojniej obdarowanym przez Boga dobrami materialnymi, oddał się heroicznej służbie ubogim i chorym, urządzając w mieście Nancy, w domu swego ojca Emanuela, aptekę. Prowadził tam nie tylko rozdawnictwo leków, żywności i odzieży, ale osobiście pielęgnował chorych. Jego ewangeliczne piękno uwidoczniło się najbardziej poprzez oddanie życia za braci – w czasie szalejącej dżumy udał się do sąsiedniego Toul, by nieść ulgę cierpiącym. Tam zaraził się i zmarł, mając zaledwie 31 lat. Ojciec Józefa, Emanuel, spełniając ostatnią wolę syna, kontynuował rozpoczęte dzieło miłosierdzia fundując w 1652 r. dom, w którym ofiarne niewiasty niosły posługę miłosiernej miłości wśród ubogich i cierpiących. Z czasem miejscowa ludność nazwała je siostrami boromeuszkami.
Siostry Boromeuszki przybyły do Trzebnicy w 1861 r., by zatroszczyć się o chorych w parafii, zaopiekować się sierotami i nauczać robót ręcznych. Z czasem do trzebnickiego klasztoru został przeniesiony Dom Generalny i nowicjat, a siostry podjęły pracę w szpitalu zorganizowanym przez Zakon Rycerzy Maltańskich. Podczas uroczystości poświęcenia szpitala biskup H. Forster nazwał siostry spadkobierczyniami św. Jadwigi w jej życiu modlitwy, miłości i ofiary. Słowa te pozostały do dziś wspaniałą zachętą do naśladowania Świętej Księżnej z Trzebnicy i do konkretnej troski o pozostawione przez nią dziedzictwo.
Może warto w tym miejscu przytoczyć świadectwo dawnego żołnierza francuskiego z czasów II wojny, jeden obrazek, spośród tysięcy innych, często znanych tylko Bogu: „W ogrodzie klasztornym stoi do dziś stary, pociemniały barak. W tym to baraku moi współtowarzysze niedoli doznali tylu ludzkich uczuć wśród piekła wojny [..,]. Pewnego dnia i ja sam przybyłem, jako chory do tego baraku […], Właśnie lekarz wojskowy zbadał wszystkich miejscowych żołnierzy, a w poczekalni pozostali tylko Francuzi. W izbie badań był lekarz, pielęgniarka – siostra zakonna i sanitariusz. Ten ostatni zakomunikował lekarzowi: zostali już tylko Francuzi, ale ci mogą poczekać. Wtedy siostra wzburzonym głosem odpowiedziała: ci Francuzi są takimi ludźmi, jak wszyscy. To są słowa, których były jeniec nigdy nie może zapomnieć. Droga Siostro, zapomniałem twoje imię, ale uzmysłowiłem sobie, że wśród całej okropności i nienawiści, jakie niesie wojna, siostry boromeuszki trzebnickie zachowały ducha prawdziwej ludzkiej miłości […].
Choć od czasu powstania Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza minęło prawie 350 lat, to jednak ubogich, chorych i potrzebujących nigdy nie brakuje między nami i nie maleje zapotrzebowanie na miłosierną miłość. Siostry Boromeuszki czerpią wzór tej miłości od św. Karola Boromeusza i św. Jadwigi Trzebnickiej a przede wszystkim od Chrystusa, który leczy, karmi, naucza, modli się i zbawia.