Kiedy czytałam słowa Jerzego Krzysztonia, nawet nie próbowałam ich brać do siebie: „Każdy musi znaleźć swoją betlejemską gwiazdę i iść za jej blaskiem. Bóg dla każdego przeznaczył gwiazdę. Inaczej nic by się nie zdarzyło, Łazarz nigdy nie wstałby z grobu byłaby tu tylko śmierć”.
Gdy Pan powiedział do mnie „pójdź za mną”, w głowie tłukły mi się słowa Emily Dickinson: „Jeśli jednej ranie ulgą posłużę, jednego małego ptaka z powrotem do gniazda włożę, nie będę żyła na próżno.” Właśnie dla tego jestem boromeuszką.
Nasza 350-letnia tradycja i historia zobowiązuje. Czasem tez wprawia w zakłopotanie: tyle wielkich i świętych poprzedniczek…A dzisiejszy świat jeszcze bardziej niż kiedyś potrzebuje boromeuszek i ty powinnaś nią być.
Do chwili, gdy wokół jest tylu bezimiennych w swojej nędzy i bezdomności. Choć, ponazywamy ich po imieniu, czekają na to. Do czasu, gdy obok, za ścianą naszych mieszkań ktoś krzywdzi dziecko. Choć, otrzemy mu łzę z policzka. Póki w cierpieniu i boleści, w starości i opuszczeniu rodzi się człowiek do życia dla nieba. Choć będziemy mu towarzyszyć, otrzemy pot z czoła, opatrzymy, ukoimy lęk.
Dzisiaj czeka na nas Chrystus w opuszczonych i zagłodzonych dzieciach Afryki, wyciąga rękę z chat syberyjskich wsi i przysiółków. Patrzy na nas oczami opuszczonych dzieci, zamyka się w ciele pokrytym ranami starczych odleżyn. Jest obecnym w cierpieniu chorych, którymi opiekujemy się w szpitalach. Dlatego trzeba być boromeuszką.
Jezus patrzy i na Ciebie oczami wylęknionego pisklęcia, które wypadło z gniazda. Co dzień każda z nas stara się odnaleźć jego dom i na powrót przywrócić mu szczęście, pokój i świat. Żeby nie żyć na próżno. Dlatego jestem boromeuszką.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.